88 kilometrów
09-11-2012, tekst: Maciej Kalisz, foto: archiwum
Listopad, piątek, popołudnie, do przejechania niecałe 100 km. Trasa prowadzi trzycyfrową drogą wojewódzką - częściowo w przebudowie, kilkanaście obszarów zabudowanych, pola i lasy.

Wyjazd o godz. 15:18, jest jeszcze widno, ale widać już nadchodzącą szarówkę. Z naprzeciwka, dosłownie co kilka minut, nadjeżdża samochód, w którym sprawne jest tylko jedno światło. Im ciemniej tym dłużej muszę się wpatrywać czy to motocyklista czy kolejny samochód. I tak praktycznie do końca.
Druga kategoria to pojazdy, w których każda lampa świeci albo z różnym natężeniem, albo w inną stronę. Gorzej jak taki doklei się do ogona i trzyma się z tą samą prędkością.
Są jeszcze domorośli tuningowcy z "ledowymi" światłami do jazdy dziennej. Umieszczone różnie - od zewnętrznych krawędzi samochodu po centralne miejsce nad tablicą rejestracyjną! I znów im ciemniej tym słabiej je widać. Dodatkowo ich posiadacze zapominają o prostej zasadzie. Światła dzienne to tylko przód auta, a w ich przeróbkach nie ma czujnika automatycznej zmiany na światła mijania. I tak co jakiś czas ledwie widać przód, a tył tonie w zupełnej ciemności.
A to nie jedyne "niejasności" na drodze. Jesień, spadają liście z drzew, więc to co zgrabione wokół domu idzie na kopczyk z ogniem. Ciężki dym zasnuwa drogę - szczególnie w niewielkich miejscowościach i wioskach. Ale ma jeszcze gorszą postać - to coś kopci wprost z kominów. Dym jest gęstszy i prawie duszący jeśli dostanie się do środka samochodu. Aż chce się krzyknąć, ludzie, czym wy palicie w tych piecach!
Na poboczach, dosłownie przy krawędzi jezdni piesi. Na ciemno, bez żadnego odblasku czy latarki. Jest jeszcze dobrze, gdy idą z naprzeciwka. Przede wszystkim sami mogą pierwsi zobaczyć i zareagować. Ale częściej mijam po prawej tych co idą w tą samą stronę, w którą jadę.
Na koniec samobójcy, choć na usta cisną się inne słowa. Jak można jechać po zmroku rowerem i nie mieć ani jednego światła - nawet odblaskowego! I to nie jest jednostkowy przypadek - to reguła. Ciemny strój, zero oświetlenia, byle do przodu. Pomimo, że to droga wojewódzka tiry mijają się na centymetry. Ale za mało czasu na reakcję będzie miał też kierowca samochodu osobowego. Gdzie jest policja?
A i owszem, na tych 100 km spotkałem dwa patrole. Jeden, gdy jechałem jeszcze w tamtą stronę około godz. 13.00. Radiowóz sunął jakieś 60 km/h, a za nim grzecznie sznur samochodów, taki na kilka kilometrów. Wszyscy zrobili się nagle jacyś pokorni, nikt nie odważył się wyprzedzić, choć pozwalała na to i widoczność i znaki, w tym dopuszczalna prędkość 90 km/h. W sumie mieli prawo, znak tego nie zabraniał. Ja wyprzedziłem, nikt mnie za to nie zatrzymał.
Drugi już w drodze powrotnej, na obszarze zabudowanym, z miernikiem prędkości w ręku. Działanie policji w słusznej sprawie, bo dziś w trakcie jazdy z przepisową prędkością przez obszar zabudowany wyprzedzała mnie większość, z tirami włącznie. Ale o fakcie ustawienia policyjnej "zasadzki" kierowcy informowali mruganiem świateł na wiele kilometrów wcześniej. I na tych samych kilometrach wcześniej mijałem nieoświetlonych rowerzystów.

Na miejscu, godzina 16:55, jest już całkiem ciemno. Dojechałem, szczęśliwie nikogo nie potrąciłem, ale stałe wypatrywanie tego czego nie widać na drodze mocno zmęczyło. A to zaledwie 88 kilometrów.
P.S.
Na plus - silnik Volkswagena up! ciągle zaskakuje, oszczędny w normalnej jeździe, a gdy trzeba pozwala mocniej przyspieszyć.
Na minus - brak regulacji wysokości pasów. Gdy znalazłem odpowiednią dla siebie pozycję za kierownicą, czułem, że pas przecina mi tętnicę szyjną.
|