TESTY
Pierwsze wrażenia | Nissan LEAF I facelifting
Ile dni jechał pan do Warszawy?
19-08-2014 | tekst: Maciej Kalisz | foto: archiwum
Takie pytanie usłyszałem od przypadkowego przechodnia wysiadając po raz pierwszy z Nissana LEAF. Nie rozumiejąc jego sensu, no bo niby skąd taki wniosek, poprosiłem o rozwinięcie myśli.
Wszystko wyjaśniło się podczas przemiłej - i jak się okazało pouczającej - rozmowy. Nissany z polskiego parku prasowego zarejestrowane są w Czechach i stąd ?obce" tablice rejestracyjne. A, że polski i czeski są ponoć podobne, to nieznajomy nie odważył się, aby tym pytaniem zaspokoić swoją ciekawość.
Z każdym zamienionym z nim zdaniem wzrastało moje zdziwienie. No bo niby jak to? Przecież w Polsce samochody elektryczne wciąż są autami z bliżej nieokreślonej przyszłości. W ich popularyzacji nie pomaga rząd, a co za tym idzie ich cena jest zbyt wysoka, nie wspominając już o codziennych udogodnieniach dla ich użytkowników. Wszystko to zrodziło wiele fałszywych mitów, które trudno będzie obalić.
A tu mam przed sobą człowieka, który potrafił wyłowić takie auto spośród setek innych. Bo LEAF na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się niczym szczególnym. 5-drzwiowe nadwozie hatchbacka jest nowoczesne, ale daleko mu do ektrawagancji chociażby Nissana Juke. Jego charakter zdradzają co najwyżej błękitne emblematy i odcień kloszy świateł, a dla spostrzegawczych brak rury wydechowej.
LEAF (obecnie po faceliftingu z 2012 roku) ma 4445 mm długości, przy rozstawie osi 2700 mm, co już gwarantuje przyzwoity komfort podróży. Nie sposób zauważyć, a później docenić, dużej powierzchni przedniej szyby.
Kształt kokpitu również nie odbiega o tych montowanych w autach z konwencjonalnym źródłem napędu. Wszystko zmienia się po uruchomieniu silnika przyciskiem start/stop (oczywiście mamy bezkluczykowy system dostępu, choć i ten tradycyjny jest, służy m.in. do dezaktywacji poduszki powietrznej pasażera). W miejscu zegarów mamy wyświetlacz, który wskazuje najistotniejsze dla nas parametry - stopień naładowania baterii i teoretyczny zasięg, a podczas jazdy informację o aktualnym poborze prądu.
Cyfrowy prędkościomierz przeniesiono w osobne miejsce na szczycie kokpitu, patrzymy na niego znad koła kierownicy. Na jego panelu znajduje się jeszcze ikonka naszego stylu jazdy - można przełączyć się na tryb eco przez co m.in. podczas hamowania odzyskiwać energię. Z kolei na środku zamontowano blisko 6-calowy ekran dotykowy pełniący jednocześnie funkcję radia, telefonu, nawigacji czy podglądu obrazu kolorowej kamery cofania. Niestety, wymaga on dopłaty 3200 złotych.
Na środkowym tunelu uwagę przyciąga coś, co znajduje się w miejscu lewarka skrzyni biegów. Nazwijmy to dżojstikiem z przełożeniami return, neutral, drive + eco i przyciskiem parking. Dla podreślenia charakteru auta jego podstawa podświetlona jest na błękitno.
Moment uruchomienia silnika jest bezszelestny, o tym fakcie informuje nas krótka... melodyjka. Nie słychać go również podczas pracy, co może stworzyć różne zagrożenia chociażby dla pieszych. Ale tak wydaje nam się, gdy siedzimy w samochodzie. W tym czasie na zewnątrz emitowany jest dźwięk imitujący pracę zwykłego silnika. Co prawda działa on - jako system VSP - jedynie przy niskich prędkościach, ale to ważne rozwiązanie.
Wróćmy jeszcze do wnętrza samochodu. Jego bagażnik liczy 370 litrów, jednak rozkład przedmiotów utrudnia nieforemna zabudowa boków. Jak bardzo, przekonamy się podczas prób pakowania wózków dziecięcych. Swoje miejsce zajmuje też torba z kablami do ładowania, których raczej nie zostawiajmy w domu. Bagażnik można powiększyć poprzez złożenie oparć kanapy w proporcjach 60:40.
Sercem Nissana LEAF jest silnik elektryczny o mocy 109 koni mechanicznych, który maksymalny moment obrotowy 254 Nm osiąga już w chwili startu. Daje to niesamowitego kopa (co jest zupełnym przeciwieństwem Renault Kangoo Z.E.), ale za cenę szybszego zużycia energii. Według specyfikacji producenta maksymalny zasięg auta wynosi 199 kilometrów. Jest to uzależnione od wielu czynników, testowy egzemplarz w chwili odbioru był naładowany do pełna, a wskazanie wynosiło raptem 126 km.
No i dochodzimy do sedna tytułowego pytania. LEAF zarejestrowany jest w Pradze, oddalonej od Warszawy o zaledwie 670 kilometrów. Po drodze więc trzeba będzie doładować, i to nie raz, auto. Można to zrobić za pomocą domowego gniazdka 230V, co zajmie nam około 10 godzin. Można też podłączyć się do ulicznego słupka (ostatni po stronie Czech znajdziemy w Ostavie, pierwszy w Polsce dopiero w Katowicach), ale zajmie to tyle samo czasu. I tu pojawia się dość istotna kwestia - końcówka fimowej wtyczki Nissana nie pasuje do gniazda w słupkach ustawianych przez firmę RWE.
O tych niuansach uświadomił mnie właśnie pytający. Jak się okazuje są w Polsce pasjonaci samochodów elektrycznych. Pewnie nigdy ich sobie nie kupią (cena, cena, cena), ale dla producentów stanowią nieocenione źródło promocji wśród przeciętnych kierowców. Pozdrowienia Panie Andrzeju!
Na szczęście nasz test odbywać się będzie w obrębie Warszawy, a do dyspozycji mamy gniazdo szybkiego ładowania, które w ciągu 30 minut zapełni 80 proc. baterii. Osoby posiadające garaż mogą zamontować w nim własną stację - według cennika Nissana kosztuje ona od 4,4 do 5,7 tys. złotych.
Testowana wersja:
Nissan LEAF 308 1.6 e-HDi 109 KM, bezstopniowa przekładnia automatyczna, prędkość maksymalna 144 km/h, przyspieszenie do 100 km/h 11,5 sekundy, zasięg teoretyczny wg. producenta 199 km, poziom wyposażenia LEAF, cena podstawowa 126 080 złotych.